Wine Lady

Zapraszam na moją nową stronę: www.wine-lady.pl
I also write about wine in English: www.wine-lady.com

3.01.2012

Beczka Amontillada - Edgar Allan Poe cz.3

Beczka Amontillada - część trzecia, ostatnia
Edgar Allan Poe
tłumaczenie: Bolesław Leśmian
(cd)


Na próżno Fortunato, podnosząc wątłą pochodnię, silił się zgruntować głąb wnęki. Schorzały płomień nie pozwolił nam dojrzeć krańca.
- Naprzód - rzekłem - tam właśnie tkwi Amontillado! Co zaś się tyczy Luchesiego...
- To - nieuk! - przerwał mi mój przyjaciel, wyprzedzając mnie i idąc na przełaj, podczas gdy kroczyłem za nim w ślady. W okamgnieniu dotarł do końca wnęki i, stwierdziwszy, że ściana skalna wzbrania mu dalszych kroków, znieruchomiał w osłupieniu. W chwilę potem - przykułem go do granitów. W ścianie tkwiły dwie kluby żelazne, jedna od drugiej mniej więcej na dwie stopy w linii poziomej odległa. Na jednej z nich wisiał łańcuch zwięzły, a na drugiej - kłódka. Okolenie łańcuchem kibici Fortunata i obezwładnienie jego osoby - było dziełem kilku sekund. Zbyt był zdziwiony, aby się przeciwić. Wyjąłem klucz i wycofałem się z wnęki wstecz o kilka kroków.
- Przesuń dłonią po murze - rzekłem - nie możesz nie wyczuć saletry. W istocie - jest bardzo wilgotno. Pozwól mi raz jeszcze cię b ł a g a ć, abyś opuścił to miejsce. Nie? A więc stanowczo muszę cię porzucić. Lecz wprzódy okażę ci wszelkie względy, na jakie mię stać.
- Amontillado! - zawołał mój druh, który dotąd jeszcze nie otrząsnął się ze zdziwienia.
- Masz słuszność - odrzekłem - Amontillado.
Wymawiając te słowa, zakrzątnąłem się dokoła stosu kości, o którym już wspomniałem. Odgarniając je na ubocze, odsłoniłem sporą ilość szczerku i zaprawy wapiennej. Z pomocą tych przedmiotów oraz mojej kielni począłem pilnie zamurowywać wnijście do wnęki.
Zaledwom stanął u pierwszych podwalin mej pracy wolnomularskiej, postrzegłem, że wino znacznie wywietrzało z głowy Fortunata.
Pierwszą poznaką trafności mego postrzeżenia był okrzyk głuchy, jęk, który się z głębi wnęki wydobył. P i j a n y t a k n i e k r z y c z y!
Po czym nastąpiło długie, uporczywe milczenie. Utwierdziłem drugi pokład kamieni, potem - trzeci, potem - czwarty. Wówczas posłyszałem dźwięki opętańczych wstrząsów łańcuchem. Zgiełk trwał przez minut kilka i w ciągu tych minut dla tym łacniejszego upojenia - poniechałem pracy i przykucnąłem na kościach. Wreszcie, gdy łoskot ucichł, zabrałem się ponownie do kielni, bez przerwy dokonałem piątego, szóstego i siódmego pokładu. Mur właśnie dosięgał niemal mej piersi. Uczyniłem jedną jeszcze przerwę i, wznosząc pochodnię ponad obmurowanie, rzuciłem kilka nadwątlonych promieni na żywą zawartość muru.
Szereg tęgich krzyków, krzyków przenikliwych, wybuchnął nagle z gardzieli uwięzionej postaci - i, że tak powiem, wstecz mię przemocą odrzucił. Wahałem się przez chwilę - dreszcz mię przejął. Obnażyłem szpadę i jąłem nią wnękę na wskroś pustoszyć... Chwila wszakże zastanowienia wystarczyła, abym się uspokoił.
Położyłem dłoń na litym murze podziemi i wróciła mi pewność całkowita. Zbliżyłem się do muru. Wynalazłem odpowiedź zwrotną na wycia mego ptaszka. Stowarzyszyłem się z nimi echem i wtórem - prześcignąłem je w rozmiarach i napięciach. Oto - na jaki wpadłem pomysł - i krzykacz - zamilkł.
Była północ - i trud mój dobiegał do końca. Dopełniłem ósmego, dziewiątego i dziesiątego pokładu. Wykończyłem część jedenastego i ostatniego. Pzostało mi - przystosowanie i zasklepienie jednego tylko kamienia. Podźwignąłem go z wysiłkiem - i umieściłem mniej więcej na stanowisku upatrzonym. Lecz w tej chwili z wnęki wybuchnął śmiech zdławiony, na którego dźwięk włosy dęba stanęły mi na głowie. W ślad za owym śmiechem zabrzmiał głos smutny, w którym zaledwo poznałem głos szlachetnego Fortunata. Głos brzmiał:
- Cha, cha, cha! - He, he! Doprawdy, wcale dobry figiel! Wyśmienita krotofila! Będziemyż się z niej śmieli do rozpuku - w pałacu - he, he! - z tego winka bożego - he, he, he!
- Z Amontillada! - rzekłem.
- He, he! - He, he! Tak, z Amontillada. Lecz - czyśmy się nie zapóźnili? A nuż wyczekują nas w pałacu signora Fortunato i inni?... Pójdźmy więc.
- A tak - rzekłem - pójdźmy więc.
- N a m i ł o ś ć B o g a, M o n t r é s o r s i e!
- A tak - rzekłem - na miłość Boga!
Lecz po tych słowach - żadnej odpowiedzi. Nadaremnie nastawiałem uszu, niecierpliwiłem się, wołałem bardzo głośno:
- Fortunato!
Żadnej odpowiedzi.
Wołałem znowu:
- Fortunato!
Nic. Włożyłem pochodnię do pozostałego otworu i upuściłem ją wewnątrz. I ten sposób nie dał mi żadnej odpowiedzi, prócz chyba szczęku brzękadeł. Doznałem zawrotu głowy bez wątpienia z powodu panującej w katakumbach wilgoci.
Przyśpieszyłem pracę, by się już raz jej pozbyć. Zdobyłem się na wysiłek i przystosowałem kamien ostatni - powlokłem go wapnem. Nowo powstałemu murowi przywróciłem dawny szaniec kości. Od pół wieku żaden śmiertelnik nie zakłócił ich spokoju. I n p a c e r e q u i e s c a t.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz